niedziela, 31 stycznia 2010

THE CHASING WORLD (Japonia, 2008)



PO DRUGIEJ STRONIE RZECZYWISTOŚCI


Pewnego dnia coś niedobrego zaczyna dziać się w Tokio. Japoński urzędnik w biały dzień zostaje trafiony piorunem, zmierzając ulicą do biura firmy, kobieta w średnim wieku ginie zmiażdżona przez spadające na nią metalowe słupy, uczennica wbiega pod nadjeżdżający pociąg. A to dopiero początek serii makabrycznych wypadków i dziwnych samobójstw, które ogarnia całą Japonię. Wszystkie ofiary tej niepokojącej plagi zgonów łączy …nazwisko.Sato.

Film Issei Shibaty, producenta dwóch raczej mało udanych części „The Locker” , zaczyna się wielce obiecująco. I dalej jest też całkiem obiecująco. Bohaterem filmu jest młody Tsubasa Sato, uczeń jednego z liceów prześladowany przez kolegę Hiroshiego, który stara się o przyjęcie do yakuzy. Podczas jednej z konfrontacji z prześladowcą Tsubasa znika. Budzi się w dobrze znanym mu świecie, w którym zaszła istotna zmiana. Jego dwaj najbliżsi koledzy są gejami i go nie poznają. Hiroshi również go nie zna i co ciekawe dramatyczne okoliczności sprawiają, że staje się przyjacielem Tsubasy. Ale nie są to jedyne zmiany. Nad Tokio wznosi się gigantyczna wieża, w której sprawują dyktatorskie rządy Imperator, a po ulicach grasują zabójcy zwani monsters. Ubrani w czarne płaszcze i wyposażeni w ostre druty przemierzają miasto, zabijając lub wyłapując wszystkich, którzy noszą nazwisko Sato. Obaj bohaterowie są w poważnych tarapatach. Z pomocą przychodzi im siostra Tsubasy, Ai, która nie jest jednak siostrą chłopaka. Jak wyjaśnia - jest substytutem, a świat, w którym znalazł się główny bohater - światem równoległym.

Światy równoległe to nie pierwszyzna w szeroko pojętej popkulturze. Wszyscy znają trylogię „Matrixa”, wielu z pewnością miał okazję obejrzeć „Donnie`ego Darko” i „Labirynt fauna” , miłośnicy kina azjatyckiego mogliby jeszcze dodać „Od-Rodzenie” braci Pang? A przecież jest jeszcze animowana „Coralina” na podstawie powieści Neila Gaimana i Kingowskie „Langoloiery” ze zbioru „Czwarta po północy?” oraz cała ogromna reszta.

Największa wartość obrazu Shibaty zawiera się w przedstawieniu tego niezwykle fascynującego założenia w konwencji realistycznej. Przynajmniej w założeniu. Wymienione tytułu dzieł filmowych i literackich sugerowały, że obok naszego codziennego świata istnieje też świat fantastyczny, baśniowy, niekiedy mroczniejszy i straszniejszy niż ten nas otaczający. W „The Chasing World” otrzymujemy próbę realistycznego (ale nie realnego) ukazania alternatywnej rzeczywistości. Próbę chwalebną, bo ten „drugi świat” staje się łatwiejszy do zaakceptowania, lecz próbę też niestety nieudaną. Nawiązania do „Gwiezdnych wojen” (postać imperatora i jego świty) wypadają marnie i świadczą o braku pomysłu. Umowność, prowizorka, logiczne dziury kłują po oczach. Nie sądzę, żeby wynikały one z nieudolności twórców filmu, lecz raczej z niskiego budżetu. W tego rodzaju historiach, gdy pragnie się powołać na ekranie w pełni wiarygodny i autonomiczny świat, wszystko musi być zapięte na ostatni guzik. Nie może być mowy o killerach ubranych w czarne płaszcze i plastikowe maski. Fabuła „The Chasing World”, oparta na powieści Yusuke Yamady, ma spory potencjał, dlatego jako jednemu z niewielu azjatyckich obrazów przydałby się mu obrazowi hollywoodzki lifting. Wpompować w film kilkadziesiąt /kilkaset milionów dolarów, zainwestować w kostiumy, scenografie, efekty specjalne oraz w gaże scenarzystów, którzy załataliby wszystkie fabularne dziury i moglibyśmy otrzymać solidne, wciągające kino akcji z elementami science-fiction. Panowie producenci zza Oceanu dajcie spokój azjatyckimi horrorom. „The Chasing World” jest filmem dla was!

Tekst o ŚWIATACH RÓWNOLEGŁYCH

sobota, 30 stycznia 2010

Ciemne strony singapurskiego raju



W styczniowym numerze National Geographic natrafiłem na niezwykle interesujący artykuł o blaskach i cieniach Singapuru. To miasto-państwo, zajmujące obszar wielkości półtorej Warszawy, na mapie świata jako niezależny twór polityczny pojawiło się dopiero w 1963 r.. Państwo jest młode, lecz już zdążyło zdobyć tytuł jednego z najbogatszych na świecie. Dochód PKB - 49, 7 USD na głowę (w USA – 45, 8) jest jedynym z najwyższych na świecie. Stopa bezrobocia utrzymuje się na poziomie 3 %, kraj posiada ogromne rezerwy dewizowe, edukacja i system opieki zdrowotnej są lepsze niż na Zachodzie, a 90 % mieszkańców mieszka w domach jednorodzinnych, ciesząc się z niskich podatków. Na dodatek ulice są czyste nawet w najbardziej zatłoczonych miejscach w mieście, a poważne przestępstwa zdarzają się wiele razy rzadziej niż w innych wysoko uprzemysłowionych krajach. Raj na ziemi?

Autor artykułu, Mark Jacobson zadaje pytanie jaka jest cena dobrobytu i bezpieczeństwa mieszkańców Singapuru. Twórcą „singapurskiego modelu” jest Lee Kuan Yew (ur. 1923) – najpopularniejsza osoba w państwie, prawdziwy „ojciec narodu”. Lee stworzył Singapur przypominający „doskonale funkcjonująca korporacje”, w której z jednej strony mamy dynamicznie rozwijającą się gospodarkę a z drugiej – ścisłą kontrolę praw i wolności obywatelskich. Najważniejszym słowem dla Singapurczyka stało się słowo kiasu co oznacza „strach przed porażką”. W szkołach monitoruje się wyniki klasówek dziesięciolatków i na ich podstawie klasyfikuje je do grup zaawansowania. Poziom wyższy oznaczają: „wyjątkowy”, „bystry”, zaś przyznanie oceny „normalny” jest równoznaczne ze skazaniem w przyszłości na fizyczną pracę w fabryce lub sektorze usług. Niesamowita presja na osiąganie jak najlepszych wyników zamienia dorosłe życie Singapurczyków w nieustanny wyścig szczurów. Ale nawet dotarcie na szczyt nie daje pełnej satysfakcji, gdyż „pasmo sukcesów może się skończyć”. Gdy w 2005 r. Singapur stracił tytuł najbardziej przepustowego portu na świecie na rzecz Szanghaju całe społeczeństwo popadało w przygnębienie.

Singapurczycy, otoczeni przez znacznie większych sąsiadów, żyją w poczuciu nieustannego zagrożenia. Budżet armii na 2009 r. – jak podaje Jacobson – wyniósł 11, 4 mld dolarów, co jest jedną z najwyższych na świecie kwot przeznaczonych na armię. Co więcej wiele nowoczesnych domów wyposażonych w schrony przeciwatomowe. Gdy do Singapuru dotarła epidemia świńskiej grypy, na bramkach do modnych klubów ochroniarze mierzyli każdemu temperaturę termometrami.

Sterylna czystość ulic z których słynnie Singapur to efekt niezwykle drakońskich przepisów. Obywatel przyłapany na śmieceniu otrzymuje mandat w wysokości 200 dolarów, za recydywę grozi zaś kara przymusowego sprzątania ulic. Za handel narkotykami grożą kary cielesne, a turystom odwiedzającym kraj wręcza się kartę wyjazdu na którym czerwonymi literami umieszczono ostrzeżenie, że przemyt narkotyków grozi kara śmierci.

Singapur trzyma na smyczy swoich obywateli także w kwestii wolności obywatelskich. Polityczna opozycja prawie nie istnieje, a każdy kto odważy się skrytykować politykę rządu powinien liczyć się z konsekwencjami. Indywidualistyczne zapędy mieszkańców „singapurskiego raju” ukracane są przez wszechobecną cenzurę. „Playboy” jest do tej pory zakazany w Singapurze, ale młodzi ludzie nie pogodzeni z autorytarną władzą i cenzurą znajduje nisze dla swego wolnomyślicielstwa w Internecie. Jednak gdy zechcą się pobrać się i założyć rodzinę państwo znów wkracza ze swą bezduszną polityką. Propagowane są bowiem małżeństwa między osobami posiadającymi to samo wykształcenie. Absolwenci wyższych uczelni z absolwentkami wyższych uczelni a średnio wykształceni ze średnio wykształconymi – wszystko po to, by podnieść jakość narodowych genów.

Jacobson kończy swój artykuł wiele mówiącą o naturze obecnego „singapurskiego raju” historyjką. Autor wybrał się na najwyższy punkt wyspy, 163 metrowe wzgórze w rezerwacie Bukit Timah Nature Reserve, lecz zamiast spodziewanej przez niego pięknej panoramy miasta zobaczył zardzewiałą wieżę telekomunikacyjną oraz płot z siatki z tablicą –„miejsce strzeżone”. Tablica przedstawiała dwoje ludzików, z których jeden celował z karabinu w drugiego, stojącego z podniesionymi rękoma. Jacobson zwierzył się z tego, co zobaczył znajomemu Singapurczykowi, który uśmiechając się, powiedział, że nastąpił jakiś postęp. Poprzednio na tablicy jeden z ludzików leżał już martwy.

Na podstawie artykułu „Projekt Singapur” Marka Jacobsona w National Geographic, Nr 1 (124), styczeń 2010, s. 24-35.

KILKA POCZTÓWEK Z SINGAPURU

czwartek, 28 stycznia 2010

Coś ładnego



Ostatnie cztery posty poświęcone były filmom ponurym. Tylko zabijanie, mordowanie i ...zabijanie. Dlatego teraz wrzucam coś ładnego. Od jednej Chinki lepszych może być tylko...dziewięć Chinek.

BENNY`S VIDEO (Austria/Szwajcaria, 1992)



ZBRODNIA SAMOTNOŚCI

„Wideo Benny`ego” to drugi pełnometrażowy film w reżyserskim dorobku jednego z najwybitniejszych reżyserów europejskich, Michaela Haneke. Jest to też pierwszy ważny obraz pochodzącego z Austrii twórcy, ponieważ w pojawia się w nim tematyka, której Haneke pozostaje wierny od lat: banalność zła, medializacja przemocy, alienacja i zagubienie współczesnego człowieka. „Wideo Benny`ego” to także charakterystyczny styl austriackiego reżysera. Sposób filmowania przypomina raczej chłodną rejestrację zachowań bohaterów (często aspołecznych i amoralnych) niż opowiadanie „historii”. Długie statyczne ujęcia, lakoniczny montaż, brak jakiekolwiek stylistycznej ornamentyki oraz ekrany telewizorów i monitorów jako filmowy fetysz – oto stałe elementy twórczości twórcy "Białej wstążki".

Te ostatnie z wymienionych elementów odgrywają znaczącą rolę we „Wideo Benny`ego”. Haneke prezentuje w filmie wiele ujęć realizowanych z pomocą kamer wideo. Wprowadzenie pośrednika w postaci obrazu pochodzącego z kamery, którą posługują się bohaterowie, akcentuje vouyerystyczny charakter samego procesu percepcji filmu. Odbiorca obrazów Austriaka często staje się podglądaczem, a nawet – jak w głośnych „Funny Games” (1997) – nieświadomy inicjatorem filmowych zdarzeń.

Odbiorca jest podglądaczem także we „Wideo Benny`ego”. Przekonuje o tym wstrząsająca scena brutalnego mordu (można zobaczyć ją poniżej) popełnionego na nastolatce. Nagrana zostaje ona na kamerę, który główny bohater filmu, Benny, nastawił włączoną. Obraz jest rejestrowany na żywo i widz ogląda go na ekranie telewizora. Wrażenie podglądania jest tym większe, że w mieszkaniu poza oprawcą i ofiarą nie ma nikogo. Na dodatek śmiertelne ciosy spadają na zaskoczoną dziewczynę poza kadrem. Haneke z pełną premedytacją stosuje tego rodzaju metodę. Pragnie wzbudzić w widzu niezdrową ciekawość. Odbiorca czuje się jak przypadkowy gap, z przerażeniem, ale i fascynacją przeglądający się ulicznej bójce. Mógłby chociaż odwrócić wzrok, lecz nic takiego nie czyni urzeczony przemocą oglądaną bezpośrednio, realistycznie i namacalnie. Haneke sprawia, że widz staje się nie tylko bezstronnym świadkiem aktów okrucieństwa, ale w pewnym sensie także uczestnikiem. To dlatego ta scena, choć nie epatuje szczegółami zbrodni, jest tak bardzo szokująca.

„Wideo Bennye`ego” odbierane jest jako film ukazujący zgubne skutki fascynacji medialną przemocą. Nastoletni bohater filmu obsesyjnie ogląda nagraną przez jego ojca scenę uboju świni. Z wypożyczalni wideo wypożycza tylko filmy pełne przemocy. Fascynacja prowadzi do tragedii. Pod wpływem impulsu strzela pistoletem do uboju bydła w ciało przypadkowo poznanej rówieśniczki. Haneke interesująco pokazuje ten brzemienny w skutki moment. Scena rozpoczyna się od sfilmowania jej z pozycji obiektywnego obserwatora, lecz kamera powolnym ruchem zatrzymuje się na ekranie telewizora, na którym rejestrowane jest morderstwo. Widz z bezstronnego świadka staje się podglądaczem.

Ale „Wideo Benny`ego” nie jest filmem tylko o przemocy w mediach.Interesująco wypada portret austriackiej klasy średniej reprezentowanej przez rodzinę Benny`ego. A nie jest to portret budujący. Nieprzystosowany, żyjący w społecznej próżni, nie potrafiący nawiązać żadnej trwałej więzi bohater jest w pewnym sensie ofiarą rodzinnych relacji. Zajęci sobą, oschli, zdystansowani rodzice spełniają każdą zachcianek syna, lecz nie są w stanie otoczyć go miłością i ciepłem. Świetna jest scena gdy ojciec mówi do syna, że go kocha a ten jedynie milczy zakłopotany.

Testem dla rodziców okazuje się irracjonalna zbrodnia Benny`ego. Czy postąpić zgodnie z nakazami sumienia i donieść na policję na własnego syna? Czy starać się za wszelką cenę uchronić chłopaka przez zakładem psychiatrycznym, w którym najpewniej zostałby zamknięty? Wydaje się, że rodzice nastolatka-zabójcy zachowują się tak jak większość kochających rodziców - pragną za wszelką cenę chronić swoje dziecko. A jednak trudno im uwierzyć. Motywuje ich do działania nie dobro dziecka, lecz raczej ochrona dobrego imienia. Zacierają ślady po zbrodni dokonanej przez Benny`ego, bo są za nią również odpowiedzialni. I bynajmniej nie w sensie prawnym jako opiekunowie, ale moralnym. Wszelkie tragedie, niezależnie od okoliczności, mają bowiem to samo źródło. Jest nim brak miłości.

„Wideo Benny`ego” to także opowieść o tym jak cienka granica oddziela zło od banalnej codzienności. Austriacki reżyser pokazuje sterylny, lodowaty, odpychający świat, w którym luksusowo urządzone mieszkanie i elektroniczne gadżety stają się miarą alienacji bohaterów. Benny ma w swym pokoju zaciągnięte zasłony a widok z jego okna ogląda na ekranie telewizora. Rodzice, rozmawiają o tym jak rozwiązać problem trupa w szafie (tam trafiają zwłoki dziewczyny). Nikt z nich rozmawia o bezsensownej śmierci, o ogromie cierpień zadanej niewinnej ofierze, nikt nawet nie nazywa ofiarę „dziewczyną”. Jest tylko „problemem, z którym trzeba się uporać”. Obraz znieczulicy, który Haneke w przejmujący sposób ukazuje w filmie, jest iście przerażający. Czy może nas dziwić, że rodzice wychowali potwora? A jednak potworem w ostatecznym rozrachunku okaże się nie Benny, lecz dorośli, mimo że nikogo nie zamordowali. Ich zbrodnia polega na tym, że nie potrafili kochać własnego syna. Fascynacja medialną przemocą, której ulega Benny jest formą ucieczki od świata pozbawionego uczuć i zrozumienia. Trzeba kogoś zabić, by pochłonięci karierą rodzice zwrócili uwagę na pogrążające się w samotności dziecko.

Jest też jeszcze jeden poza filmowy aspekt „Wideo Benny`ego”. Główną rolę znakomicie zagrał kilkunastoletni Arno Frisch. Aktor pojawił się także w roli psychopatycznego mordercy, Paula w „Funny Games”. Sugestia jest więc oczywista. Zobaczcie, kto wyrósł z małego, niekochanego Benn`yego.

Do filmów Michaela Haneke będę wracał jeszcze nie raz, bo choć serce kina bije w Azji, to jego bicie nie czyni mnie głuchym na filmy wybitne, niezależnie w jakim kraju zostały wyprodukowane.

Sylwetka Haneke
SYLWETKA MICHAELA HANEKE

UWAGA! Brutalna scena

środa, 27 stycznia 2010

TOP 10: The Most Violent Asian Horrors



Ludzie lubią zestawienia. Gdyby tak nie było, nigdy nie narodziłaby się statystyka a wszelkie festiwale, konkursy i plebiscyty nie cieszyłby się niesłabnącym powodzeniem wśród tysięcy a nawet milionów osób. Wychodząc naprzeciw tej potrzebie, postanowiłem ma moim blogu również zamieszczać różnego rodzaju zestawienia. Pomysł ma charakter cykliczny i jeśli przyjdzie mi coś fajnego do głowy na nietypowe Top 10, na pewno pojawi się ono na tej stronie.

Na inaugurację lista dziesięciu najbrutalniejszych azjatyckich horrorów. Rzecz jasna, czysto subiektywna



10. TOKYO GORE POLICE (Japonia, 2008)


Gdyby niniejsze zestawienie uwzględniało najkrwawsze azjatyckie horrory, “Tokyo Gore Police” byłoby na samym szczycie. Ten film jest dosłownie skąpany we krwi a tryskające fontanny posoki z odciętych kończyn są w tym obrazie niczym refren makabrycznej piosenki. Ale jak łatwo zauważyć, krew jest jasnoczerwona i przypomina rozcieńczoną czerwoną farbę. Ta sztuczna, rozwodniona ciecz trafnie oddaje istotę całego filmu. „Tokyo Gore Police” to uczta gore ale z przymrużeniem oka – przynajmniej w założeniu. Poza tryskającą niczym islandzkie gejzery czerwoną farbą nieudolnie udającą krew, film oferuje widzom całe mnóstwo odciętych nóg, rąk, wyprutych wnętrzności, zdekapitowanych głów, podziurawionych twarzy, przepołowionych torsów. Plus zwariowane, surrealistyczno-groteskowe pomysły reżysera filmu, Yoshiro Nishimury, na co dzień specjalisty od efektów specjalnych. A jest rzeczywiście cudacznie: kobieta o paszczy krokodyla zamiast ud, osobnik z wielkim strzelającym niczym kaem członkiem, kobieta-fotel, stworzenie, które zamiast nóg i rak posiada samurajskie miecze (czyżby zrzynka z komputerowej gry „The Suffering”, w której występują niemal identyczne potwory zwane playerami?) i cała masa innych zdumiewających dziwolągów. Miejsce jednak dziesiąte, bo mamy tu do czynienia z wielką zgrywą, co skutecznie osłabia ostrze filmowej ekstremy. Ot, krwawa jatka w groteskowych okolicznościach przyrody



9. INVITATION ONLY (Tajwan, 2009)



Tajwańscy twórcy podłączają się pod modny nurt tortue porno. Fabularnie film młodego reżysera Kevina Ho jest imitacją „Hostela”, ale choć słowo „imitacja” brzmi pejoratywnie, wolę ten film tysiąc razy od amerykańskiej głupiej i nudnej rzeźni. Nie ma jednak się co oszukiwać, że ten sprawnie zrealizowany obraz jest czymś więcej niż cyniczną próbą zamachu na kieszenie ciekawskich naturalistycznej przemocy widzów. A przemoc ma w filmie posmak wybitnie sadystyczny: rozbijanie na miazgę wielkim młotem twarzy, przypalanie prądem jąder, skalpowanie twarzy kobiety i przybijanie do świeżej rany pistoletem do gwoździ chusteczki nasączonej solą, no i standard kina gore, czyli wbijanie, przecinanie i odcinanie oraz morze przelanej krwi (nie rozcieńczonej). Sceny gore są realistyczne i pozostawiają naprawdę nieprzyjemne wrażenia. Dziewiąte miejsce, bo choć ta imitacja jest lepsza niż „Hostel”, to nie przestaje być imitacją, a cynizm twórców filmu jest aż nadto widoczny



8. MEAT GRINDER (Tajlandia , 2009)


Nietypowy film jak na tajlandzkie kino grozy, bowiem przeraża nie długowłosa zjawa, lecz bestialstwo ludzi. Obraz Tiwa Moeithaisonga historię Bood, która zaznała jako dziecko niewiarygodnego cierpienia. Despotyczna matka urządzała jej awantury, przywiązywała na długie godziny do krzesła, biła za najdrobniejsze przewinienia. Ojciec, gdy dziewczynka nieco dorosła, regularnie ją gwałcił i za pieniądze „wynajmował” kolegą. Gwałty na Bood odbywały się także z jednoczesnym podtapianiem dziewczynki. Czy możemy się dziwić, że jak dorosła osoba stała się psychicznym wrakiem, nie odróżniającym przeszłości, halucynacji i rzeczywistości? Kiedy więc chwyta za nóż i rozpoczyna krwawą jatkę możemy tylko przyznać w duchy, że do niczego innego nie mogło takie traktowanie doprowadzić. Wszelkiego rodzaju ostre i kanciaste przedmioty: noże, tasaki, sekatory, nożyce, sierpy, haki a nawet wystający z. belki gwóźdź oraz drut znajdują makabryczne zastosowanie, dotkliwie kalecząc ciała, tnąc, urywając i wbijając się w głowy, w twarze, kończyny.
Najbardziej jednak wstrząsającą sceną jest ta, w której dwoje dorosłych topi w wielkim garncu z wodą kilkuletnią dziewczynkę. Nieznośnie długa, do bólu realistyczna, porażająca scena! Dlaczego zatem tylko ósme miejsce? Bo “Meat Grinder” ma poważną konkurencję.




7. THE UNTOLD STORY (Honkong, 1993)


Bodaj najsłynniejszy filmy Category 3, czyli hongkońskiego kina eksploatacji. W tym filmie przemoc jest permanentna. Zaczyna się od spalenia żywcem żywego człowieka, a potem jest tylko jeszcze gorzej. Mamy zatem brutalny, perwersyjny gwałt z pomocą garści pałeczek wbijanych w kobiece łono, mielenie mięsa (ludzkiego) i przyrządzanie z nich pierożków, a także bicie, kopanie, oraz oczywiście upuszczanie sporej ilości krwi z bezbronnych ofiar. Ale w tym filmie nie tylko morderca gotuje ludziom krwawą łaźnię, bo mordercy ( a właściwie podejrzanemu) dostaje się także od policji. Tortury (podawanie leków pobudzających, by nie można było zasnąć), znęcanie fizyczne, a nawet umieszczenie w celi więziennej razem z krewnym jednej ofiar bohatera – oto metody hongkońskiej policji służące wymuszeniu zeznań. Siódme miejsce „The Untold Story” otrzymuje ode mnie przede wszystkim za niewiarygodną scenę mordu na rodzinie restauratora. Morderca nie waha się zabić liczne potomstwo właściciela restauracji. Morduje systematycznie, a przerażenie, szok, strach, które malują się na twarzach dzieci, są tak autentyczne, że zaczynamy się zastanawiać, czy na planie filmu nie doszło czasem faktycznie do zbrodni


6. ICHI- THE KILLER (Japonia, 2001)


Nazywany niekiedy “najbrutalniejszym filmem w historii kina”, z całą pewnością jest jednym z najlepiej znanych filmów Takashiego Miike. Nie ma się zatem co rozpisywać. Ucinanie języka, podwieszanie na hakach zaczepionych o skórę, polewanie ciała (+ twarzy) wrzącym olejem, szatkowanie specjalnym ostrzem umieszczony w bucie tytułowego bohatera, tryskające fontanny krwi, odcięte kończyny, docięte sutki oraz robienie miazgi z twarzy kobiet jak leitmotiv filmu – oto atrakcje zaserwowane przez mistrza japońskiego kina skandalizującego i skrajnie brutalnego. A dodajmy do tego całą galerią dewiantów, psychopatów i szaleńców na czele z charyzmatycznym Kahakirą. Szóste miejsce, ponieważ realistyczna (w miarę) przemoc użyta została w służbie postmodernistycznej zabawy konwencją yakuza eigu, czyli japońskiego kina gangsterskiego.



5.FLOWER OF FLESH AND BLOOD (Japonia, 1985)


Wielu miłośników japońskiej ekstremy może poczuć się zaskoczonym. Niesławny obraz Hideshi Hino, wchodzący w skład równie niesławnej serii „Królik doświadczalny”, dopiero na piątym miejscu? Zaznaczyłem, że zestawienie jest subiektywne i w moim odczuciu film ten jest ewidentnie przereklamowany. Owszem ‘fabuła” ograniczona do trwającej ponad 40 minut sceny destrukcji kobiecego ciała ma wszelkie zadatki na tytuł pierwszego shockera wśród shockerów. Tym bardziej, że kamera nie cofa się przed anatomicznym ukazywaniem ucinanych kończyn, wypruwanych wnętrzności, wydłubywanych oczu czy wyrywanego języka. A jednak! Nie za bardzo jestem w stanie uwierzyć w opowieść o Charlie Sheen`u, który dał się nabrać na snuff movie. Jeśli potraficie zdobyć się na odbiór filmu Hino chłodnym okiem, to dostrzeżecie, że psychopata w stroju samuraja tnie protezy, niektóre cięcia zadawane są obok (dość sprytnie jest to ukryte) a skóra jest...plastikowa. Ogólne wrażenia psuje także całość, raczej amatorska. Na pusty żołądek „Flower of Flesh and Blood” nikomu bym nie polecił, lecz filmowcy stworzyli obrazy ludzkiego okrucieństwa jeszcze bardziej przerażające.

Fragment filmu


4. LOLITA VIBRATOR TORTURE (Japonia, 1987)



Hisayasu Sato, mistrz japońskiej seksploatacji zwanej pinku eiga ma w dorobku filmy bardziej szokujące (no. „Horse Woman Dog” ze scenami zoofilii), lecz opisuje jedynie te filmy, które widziałem. A „Lolita Vibrator Torture” zrobiła na mnie przytłaczające wrażenie. Jeden z nielicznych filmów, po seansie którego miałem koszmary. Dlaczego? Z powodu realizmu. Szokuje także wiek ofiar. Wiadomo - Azjatki wyglądają młodo, ale te które zostają w bestialski sposób zamordowane, sprawiają wrażenie jakby miały z 10, 11 lat! (z wyjątkiem może jednej ofiar). Dziewczęta/dziewczynki zostają wpierw brutalnie zgwałcone za pomocą wielkiego wibratora a następnie umierają w agonii po wstrzyknięciu im do ust kwasu. Są to najbardziej odrażające i przerażające momenty, bowiem agonia dziewczyn jest tak realistyczna, że trudno pozbyć się wrażenia, iż oglądamy sceny autentycznej śmierci. Na szczęście z planu filmu nie donoszono o niczyim zgonie, więc ów autentyzm pozostaje kwestią reżyserii i poświecenia młodych aktorek. Porażające jest też krótkie ujęcie, gdy morderca oddaje mocz na martwe ciało jednej z uczennic. Zakrwawione, bezładnie wepchnięte do wanny (w której sprawca rozpuszcza zwłoki), ze zaschniętymi wymiocinami na twarzy ciało ofiary staje się ochłap mięsa a nie istotą ludzką. Wstrząsający obraz upodlenia!


3.MAN BEHIND THE SUN (Hongkong, 1988)


Słynny hongokoński shocker zawdzięcza tak wysokie miejsce w moim rankingu nie tylko realistycznym scenom gore, lecz przede wszystkim…historii. Wszystko (lub prawie) co widzimy na ekranie zdarzyło się naprawdę. Naprawdę istniał w pobliżu chińskiego miasta Habrin, badawczy ośrodek Unit 731. Badania, które w nim przeprowadzano nie miały nic wspólnego z nauką. Pracowano w nim bowiem nad bronią biologiczną, która miała odmienić losy II wojny światowej i uratować Japonię przed klęską. Broń testowano głównie na chińskich i radzieckich jeńcach, co w praktyce oznaczało bestialskie mordy zarówno na mężczyznach, jak kobietach i dzieciach. Sceny niesłychanego okrucieństwa, niczym ciernie wbiją się w psychikę widza. Ale jak się mają nie wbijać, skoro twórcy w anatomiczny sposób ukazują: autopsję na żyjącym chłopcu (za zgodą rodziców posłużono się prawdziwymi zwłokami), roztrzaskiwanie zamarzniętych na kość rąk czy scenę pożarcia kota przez tysiące wygłodniałych szczurów. Nie są to jedyne makabryczne atrakcje tego film. Od świadomie zarażonych różnymi paskudztwami jeńców, od jeńców służących za żywe tarcze lub od jeńców zagazowywanych w komorach istotniejszy jest fakt, że to nie zmyślenie filmowców, ale wstrząsająca prawda o tym, że ludzie ludziom zgotowali ten los. Słynne motto z „Medialionów” pojawia się nie bez powodu. Unit 731 określa się jako Oświęcim Dalekiego Wschodu.

UWAGA! Brutalna scena!



2. NAKED BLOOD (Japonia, 1995)


Kolejny film Sato, ale za to znacznie lepiej znany. “Naked Blood”, nawet jak na realia japońskiego horroru – najbrutalniejszego na świecie, dosłownie miażdży scenami niewiarygodnego okaleczania ciała. Sato ukazuje tragiczne skutki ubocznego działania pewnego medykamentu. Osoby, w tym przypadku trzy dziewczyny-ochotniczki, które go zażyły, zaczynają odczuwać ogromną przyjemność, zadając sobie ból. Im większy, tym większa rozkosz. Jedna z bohaterek dokonuje piercingu całego ciała, przekuwając uszy, nos, twarz, ręce. Ujęcie gdy wpycha sobie szpikulec w rękę jest paskudne. Ale to ledwie przystawka do scen autokanibalizmu, którego dopuszcza się druga z ochotniczek. Dziewczyna odcina sobie sutki, wydłubuje widelcem oko oraz - trzymajcie się mocno! - wycina sobie pochwę i ją zjada. Tak jak pozostałe części swego ciała. A na deser gotuje dłoń we wrzątku! Nie liczcie, że zostanie wam oszczędzony choćby jeden szczegół! Wszystko ze wstrząsającym, szokującym naturalizmem!

UWAGA: Szokująca scena



1.THE BUTCHER (Korea Płd, 2007)


Możecie mi wierzyć lub nie, ale fakt, że zwycięzcą tego zestawienia został film koreański, nie ma nic wspólnego z moją fascynacją kinem z Korei Południowej. Wygrał, bowiem spełnia dwa najważniejsze warunki, by zaszokować widza. Jest realistyczny (także pod względem realizmu psychologicznego) oraz dlatego, że zastosowano w nim z żelazną konsekwencją zabieg całkowitej identyfikacji widza z filmowymi bohaterami. Dzięki tej identyfikacji możemy poczuć się tak jakby to nas prowadzono na rzeź i poddawano torturom psychicznym i fizycznym, a nie filmową postać. Pierwsze miejsce to także „zasługa” totalnie przygnębiającej atmosfery szaleństwa i beznadziei. A także porażającej sceny wydłubywania oka. Brrr!

Nie będę się więcej rozpisywał, bo o „The Butcher” było już w moim blogu a poza tym możecie przeczytać sobie recenzje na HORROR ONLINE

UWAGA: Bardzo brutalne sceny





PS. Żeby jednak nie być posądzonym o chorą fascynację przemocą dodam, że poza filmami z pozycji 10. 9 i 5, wszystkie pozostałe mają do przekazania coś więcej niż szokującą makabrę.

PS. Bonus w postaci konkurencyjnej listy (nie tylko Azja)

wtorek, 26 stycznia 2010

EBOLA SYNDROME (Hongkong, 1996)



DO YOU KNOW WHAT EBOLA IS ? NO, IT’S NOT DEBORAH!

 Hongkońskie kino grozy jest wyjątkowo specyficzne. Nawet na tle specyficznego azjatyckiego horroru, tak odmiennego i wyjątkowego. To właśnie w tej byłej brytyjskiej kolonii możemy natrafić na tak kuriozalne obrazy jak horrory kung fu (no i jeszcze na Tajwanie – swoistym filmowym zapleczu Hongkongu). To właśnie w Pachnącym Porcie, natrafimy również na filmy oferujące sceny niewyobrażalnej przemocy wobec ludzi („The Untold Story”, 1993) i zwierząt („Calamity of Snake”, 1983). Krótko mówiąc Hongkong to prawdziwy raj dla wszystkich miłośników filmowego trashu i różnego rodzaju kuriozów.

Przez długi czas opinia horroru „śmietnikowego” odstraszała mnie od kina grozy made in Hong Kong. Niesłusznie. Niesłusznie przede wszystkim z dwóch powodów. Pierwszy z nich nazywa się Category 3 . Jest to kategoria wiekowa wprowadzona dla filmów tak epatujących przemocą i seksem, że mogą je oglądać widzowie powyżej 18 roku życia. Pomimo ograniczenia wiekowego filmy z adnotacją Cat.III cieszyły się w Hongkongu ogromną popularnością, a poza granicami Pachnącego Portu, zyskały status dzieł kultowych. Jednym z nich jest „Ebola Syndrome” Hermana Yau – niekwestionowanego mistrza (obok Billy Tanga) kina Category 3 .

Centralną postacią „Ebola Syndrome” jest Kai San w rewelacyjnej interpretacji Anthony Wong Chau-Sang, specjalisty od wszelkiej maści psychopatów i zboczeńców (choć w „Brother of Darkness” zagrał…praworządnego adwokata). Wong jest w filmie Yau prymitywem, maniakiem seksualnym oraz mordercą. Nic dziwnego, że przez otoczenie traktowany jest jak śmieć. Nie wiadomo do końca, czy to skutek prymitywizmu Kaia, jego zwierzęcej potrzeby zaspakajania nadmiernego libido (zdesperowany mężczyzna nie gardzi nawet ochłapem wieprzowiny z otworem) oraz braku dbałości o higienę osobistą, czy też raczej neandertaltyzm bohatera jest rezultatem tego, co możemy nazwać społecznym kontekstem. W filmach Category 3 ów społeczny kontekst zawsze był istotny. Bohaterami byli najczęściej ludzie wywodzący się z najniższych warstw społecznych, żyjący na marginesie bogatego i sytego społeczeństwa. Wyrzuceni na margines, egzystujący w patologicznych rodzinach, bez perspektyw, żyjący w poczuciu konieczności wyrwania się z proletariackiego piekła za wszelką cenę. Ta determinacja motywowała bohatera poprzedniego słynnego i kultowego obrazy Yau, „The Untold Story”, który oszukiwał, kradł, zabijał, żeby tylko stać się kimś lepszym niż prymitywnym robolem pogardzanym przez wszystkich. Sposobem na odbicie od dna stają się pieniądze. Lecz dzięki nim można dobrze się ubrać, kupić sobie dobry samochód czy dobre mieszkanie, lecz stare nawyki pozostaną. Kai, po zamordowaniu właściciela chińskiej restauracji w Johannesburgu, do którego zbiegł ścigany za inne zbiorowe morderstwo, zdobywa pieniądze, lecz wciąż pozostaje brutalnym, niemal zwierzęcym osiłkiem. Ale nie tylko. Staje się nieoczekiwanie postacią alegoryczną.

Zarażony wirusem Eboli Kai staje się nosicielem gorączki krwotocznej, która ten wirus wywołuje. Choroba jest śmiertelna i zbiera krwawe żniwo, lecz bohater okazuje się ewenementem, uodporniając się na tragiczne skutki zakażenia. Otoczenie nie jest jednak odporne i bohater bierze okrutny odwet na społeczeństwo, które niegdyś nim pogardzało i traktowało jak śmiecia. Ślina Kaia okazuje się niebezpieczniejsza niż pistolet, nóż czy własne pięści. Dlaczego alegoria? Bo Kai staje się czymś na kształt śmiertelnego wirusa. Jest bezwzględny, nie można go łatwo powstrzymać, przenosi się z jednego miejsca na drugie i przede wszystkim godzi w społeczeństwo – bogate i zepsute dobrobytem.

„Ebola Syndrome” oferuje kilka chorych atrakcji. Zdzieranie skóry z twarzy zmarłego, gwałt na umierającej kobiecie, wyrwanie głowy (poza kadrem) i nade wszystko szaleńca zachowującego się tak jakby wypuszczono go na wolność po latach seksualnej abstynencji. Mamy też kilka atrakcji dla miłośników zwierząt (m.in. patroszenie żab), lecz całość dzięki czarnemu humorowi jest znacznie łatwiej przyswajalna niż realistyczny i poważny „The Untold Story’”. Film zresztą można potraktować jako makabryczną parodię hollywoodzkiej „Epidemii” z Dustinem Hoffmanem albo jak pastisz konwencji filmów Category 3 , których bohaterami są zabójcy („Dr Lamb”, „Red To Kll”). Obojętnie jak odczytamy film Yau, na pewno się nie rozczarujemy. Kawał mocnego, szalonego kina.

A drugi powód? Odpowiedź jest prosta: chińskie aktorki. :)

O gorączce krwotocznej i wirusie Eboli możecie poczytać sobie TUTAJ

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Skośnoocy widzą inaczej


Było nieco nie w temacie bloga, ale tym razem jak najbardziej tematycznie. Na stronie on-line Newsweeka znalazłem krótki artykuł o tym jak Azjaci i Europejczycy postrzegają emocje malujące się na twarzach rozmówców. Rzecz jasna inaczej. A dlaczego inaczej, bo Europejczycy ogarniają wzrokiem cała twarz rozmówcy a Azjaci jedynie -oczy. Zdaniem szkockich uczonych, bo to oni odkryli te prawidłowości, mieszkańcom Azji trudniej odróżnić strach od zaskoczenia, odrazę od złości.

Spostrzeżenie interesujące, ale dlaczego przeprowadzono je tylko na trzynastu osobach i...emotikonach. Poza tym wydawało mi się, że Azjaci raczej unikają patrzenia prosto w oczy, bo mogłoby to zostać odebrane jako niestosowne. Ale naukowcy wiedzą lepiej.

Z tekstem możecie zapoznać się  TUTAJ 

"Przejściowe trudności w zaopatrzeniu"


"Przejściowe trudności w zaopatrzeniu" to jeden z ulubionych sloganów nowomowy PRl-u, którym władza tłumaczyła się narodowi z pustych półek w sklepach. Oficjalna propaganda głosiła, że panuje powszechny dobrobyt i niczego nie brakuje. Oczywiście z wyjątkiem "przejściowych trudności w zaopatrzeniu" .
Nowomowa była językową ekwilibrystyką, która służyła komunistom do naginania rzeczywistości do propagandy sukcesu. Nowomowa była rodzajem oficjalnej, państwowej wykładni faktów, czyli inaczej mówiąc próbą ukrycia lub przeinaczenia prawdy.

Pomysł na ten post przyszedł mi do głowy w związku z moimi zaległościami w blogu. Ja jednak prawdy nie będę ukrywał. Czasem człowieka złapie jakieś wstrętne choróbsko, a wtedy myśli tylko o ciepłej pierzynie i o gorącym mleku z miodem a nie o ...blogu. Choć ja myślałem, dlatego już niebawem pojawią się nowe posty.

A dlaczego PRL? No cóż, jestem dzieckiem epoki gierkowskiej, więc trochę ze sentymentu za czasami dzieciństwa a także w poczuciu misji. Niech się dziatwa uczy historii i wie, że kiedyś nie było hipermarketów i 56 programów w kablówce (bo w ogóle nie było kablówki).

Zainteresowanych historią PRL-u odsyłam do interesującej strony, którą wyśledziłem w sieci.

SŁOWNIK PRL-u

środa, 13 stycznia 2010

A DEVILISH MURDER (Korea Płd., 1965)



ZAPOMNIANY KLASYK

 Koreański horror narodził się w 1924 r.. Pierwszym koreańskim horrorem była „Jang-Hwa and Hong-Ryeon” (reż. Kim Hyeong-hwang), czyli pierwsza filmowa adaptacja legendy o dwóch siostrach i złej macosze. Współczesny widz zna tę historię ze swobodnej ekranizacji Kim Ji-woona, „Opowieśc o dwóch siostrach” (2003 ). „A Devilish Murder” nie jest jednak adaptacją słynnej legendy, lecz klasyczną ghost story w reżyserii Lee Yongmina. Bohaterką filmu (Do Geum-bong, zwana „koreańską królową horrorów”) jest młoda, skromna małżonka, która dość szybko naraża się, romansującej z lekarzem teściowej. Krzywym okiem na dziewczynę spogląda także jej kuzynka, pracująca jako służąca. Obie kobiety zaczynają spiskować przeciw bohaterce, czego skutkiem jest jest otrucie młodej małżonki. Z chwilą śmierci duch dziewczyny przenosi się do ciała kota. Pod tą postacią bohaterka powraca, by zemścić na tych, którzy ją zdradzili i zamordowali.

Z łatwością dostrzeżemy w„A Devilish Murder” inspiracje filmowymi dokonaniami mistrza japońskiego kina grozy, Nobou Nakagawy. W filmie Lee pojawia się znany z „Opowieści o duch z Yotsuya”, motyw podstępnie otrutej bohaterki, której twarz ulega oszpeceniu. Zdradzona i osamotniona dziewczyna popełnia samobójstwo, zaś jej duch odradza się w ciele kota. Podobnie dzieje się z bohaterką „Black Cat Mansion” Nakagawy - zhańbiona i opuszczona, powierza swą zemstę kotu. Podobieństwa nie psują odbioru „A Devilish Murder”, który uwspółcześnia historię i rozbudowuje o liczne podteksty erotyczne, niemal nieobecne w horrorach Nakagawy. Obraz Lee fabularnie jest nieco chaotyczny (zwłaszcza na początku) a techniczne niedoróbki wskazują, że twórcy dysponowali mikroskopijnym budżetem. Nie wymagajmy jednak za wiele. Koreańskie kino dopiero wychodziło z okresu niemowlęctwa.

FRAGMENT FILMU

wtorek, 12 stycznia 2010

Coś ładnego


Ale w Chinach nie tylko morduje sie nienarodzone dzieci. Można spotkać także coś ładnego. ;)

Być dziewczynką w Chinach



Było o horrorze fikcyjnym ("The Butcher")a teraz o horrorze w życiu. Na AZJA NEWS.PL przeczytałem, że pogłębia się dysproporcja między chłopcami a dziewczynkami.
Do roku 2020 ponad 24 miliony chińskich mężczyzn nie znajdzie żon- prognozuje Chińska Akademia Nauk Społecznych. W Państwie Środka, gdzie panuje polityka jednego dziecka, występuje ogromna dysproporcja płci. Na 100 noworodków płci żeńskiej rodzi się przeciętnie 119 chłopców, w niektórych prowincjach aż 130.
http://www.psz.pl/tekst-26509/W-Chinach-poglebia-sie-dysproporcja-plci
Wiadomość ta z kolei przypomniała mi to, na co kiedyś natrafiłem w Internecie.
Przeczytajcie sobie TUTAJ

W Chinach dokonuje się 13 mln aborcji rocznie,z czego zdecydowana większość to aborcje dziewczynek. Ciężko jest być kobietą w Chinach, a nawet ciężko jest się urodzić dziewczynką. Bo Państwo czuwa. I tępi dzieci płci żeńskiej jak amerykańską stonkę.

THE BUTCHER (Korea Płd, 2007)



KOREAŃSKA MASAKRA PIŁĄ MECHANICZNĄ

Koreański horror nigdy nie słynął ze szczególnej brutalności. Gdy jednak Koreańczycy wzięli się za filmową ekstremę, to z takim skutkiem, że wszystkie japońskie „Króliki doświadczalne” („Guinea Pig) zostają daleko w tyle. „The Butcher” wyprodukowany przez niezależne studio Devil Groove Pictures poraża niewiarygodną dawką przemocy, upodlenia i bestialstwa. Tym trudniejszą do zniesienia, że film w całości jest nakręcony tzw. subiektywną kamerą (widz widzi to, co widzą bohaterowie). Dzięki temu prostemu zabiegowi twórcy filmu uzyskują wymuszają na odbiorcy bezpośrednią identyfikację z bestialsko katowanymi ofiarami i sadystycznymi oprawcami. Efekt jest powalający! Jakby to nam, a nie filmowym bohaterom ucinano palce i maskarowano młotkiem twarz.

Ale "The Butcher" nie jest żadnym głupim torture porno, żadną kopią "Hostela". Koreański obraz zaskakuje niebywałym realizmem i psychologiczną wiarygodnością, a także upiorną, makabryczną ironią. Na dodatek jest rewelacyjnie nakręcony. Żadnej niskobudżetowej tandety!

Dla mnie wydarzenie! Więcej o filmie dowiecie się z mojej recenzji, która już wkrótce na Horror Online

 
UWAGA! BRUTALNE SCENY
 

poniedziałek, 11 stycznia 2010

Moje opowiadanie "Prezent" w wersji audio


Taką CIEKAWOSTKĘ znalazłem Moje opowiadanie w wersji audio.

Pan lektor ma poważne kłopoty z dykcją i kiedy stara się udawać głos kilkuletniej dziewczynki, nie można się powstrzymać ze śmiechu. Ale mimo wszystko coś się tam łechta w człowieku, jak słyszy swój tekst. Miło.
A opowiadanie? Sami posłuchajcie

Urodziny Son Ye-jin



Dokładnie 28 lat temu w Daegu, w Korei Południowej urodziła się Son Ye-jin - koreańska aktorka i gwiazda azjatyckiego kina. Sławę przyniosły jej role delikatnych, wrażliwych bohaterek. Mogliśmy ją oglądąc w: "The Classic" (2003), "A Moment to Remember" (2004), "April Snow"(2005). 

W ostatnich latach aktorka stara się zmienić swój image: w komedii "Art of The Seduction" (2005) była seksowną uwodzicielką, w "Open City" (2008) zagrała przywódczynię gangu kieszonkowców, a w najnowszym thrillerze "White Night"(2009)wystąpiła w roli kobiety podejrzanej o morderstwo.

Urodziny Son Ye-jin uczczę seansem "My Wife Got Married" (2008). Film podobno słaby, ale jako fan urody i talentu Ye-jin obejrzę z pewnością.

SYLWETKA SON YE-JIN

A DIRTY CARNIVAL (Korea Płd, 2006)



GANGSTERSKI CHLEB

Znakomite gangsterskie kino z Korei Południowej. Choć podobieństwa są powierzchowne, "A Dirty Carnival" ("Krwawy karnawał") kojarzy mi się z fabułą amerykańskiego klasyka, "Człowiek z bliznĄ" (1983) Briana de Palmy (przypomnijmy - remake`u obrazu Howarda Hawksa z 1932). I w koreańskim i w amerykańskim filmie śledzimy losy podrzędnego gangstera wspinającego się na szczyt po szczeblach mafijnej hierarchii. Po drodze leje się krew, aczkolwiek w "A Dirty Carnival" nie aż tak obficie. W obu filmach przewija się motyw swoistej "klątwy" gangsterskiego życia. Bohater "Człowieka z blizną" Tony Montana zdobywa szmal i pozycję w mafii, ale nie może zdobyć szacunku swojej kobiety ani najbliższej rodziny. Osamotniony i zdradzony ginie zastrzelony w swej złotej klatce. W koreańskim filmie bohater stara się ułożyć sobie życie u boku dawnej szkolnej koleżanki, ale mafijny świat, ot, tak nie można sobie opuścić. Spotyka go podobny los, co Tony`ego - zdradzony przez przyjaciół i jego własnych ludzi ginie zarżnięty gdzieś na zapuszczonym brzegu rzeki. Zdradziłem zakończenie, ale tragiczny koniec jest pisany bohaterowi, odkąd postanowił zerwać z gangsterką.

Męskie kino według najlepszych amerykańskich wzorców. I smutna refleksja, że w gdy w gre wchodzą wielkie pieniądze nie ma miejsce na sentymenty.

Kilka koreańskich smaczków. W Korei posiadanie broni jest nielegalne, więc dlatego oglądamy sceny bijatyk na bejsbole i noże. Ulubioną rozrywką Koreańczyków jest karaoke - nie ma imprezy, która nie skończyłaby się na tej atrakcji. Widz zachodni może się pośmiać ze słabych głów Koreańczyków, skłonności do sentymenatlizmu i muzycznego bezguścia. No, ale u nas nie bywa lepiej - "Sto lat", "Góralu czy ci nie żal" oraz "Sokoły".

Pierwsze koty za płoty


Witam na moim blogu STRACH-MA-SKOŚNE-OCZY.

Dowiecie się z niego trzech rzeczy na pewno: że serce kina bije w Azji, że horror bywa sztuką oraz, że najpiękniejsze kobiety (z wyjątkiem mojej żony ;)) mieszkają w Azji.

Właściwie jest też czwarta rzecz, której się dowiecie. Mam zaszczyt być szefem największego w Polsce portalu grozy Horror Online (www.horror.com.pl) i będę informował o tym co dzieje się ciekawego na stronie.

A poza tym wszystko co mi wena na klawiaturę przyniesie ;)