wtorek, 30 marca 2010

Sztuka przygnębiania, czyli dlaczego lubię smutne filmy


 Lubię smutne filmy a nawet dołujące. I bynajmniej nie mam skłonności samobójczych a w życiu o wiele bardziej wolę się śmiać niż płakać. Kino jednak to nie rzeczywistość, najwyżej jej mniej lub bardziej wierne odzwierciedlenie. Dlatego smutek w sztuce, to co innego. Smutek bowiem to potężne uczucie, które ma niezwykłą moc oddziaływania na odbiorcę. Ta moc znana jest w literaturze pod pojęciem katharsis. Jego twórcą jest jeden z największych filozofów Starożytności, Arystoteles (384-322). W VI rozdziale „Poetyki”, przy okazji definiowania estetyczno-emocjonalnej funkcji antycznej tragedii, pisał że jednym z jej zadań jest wzbudzanie w widzu intensywnych doznań litości i trwogi. Sprowokowanie u odbiorcy tych doznań miało umożliwić uwolnienie się od nich i osiągnięcie wewnętrznego spokoju. Z czasem o katharsis zaczęto mówić przy okazji psychoanalizy, w jednej z technik terapeutycznych umożliwiającej odreagowanie i uwolnienie się od wewnętrznych napięć.

Katharsis to także jedna z funkcji oddziaływania sztuki na odbiorców. I choć istnieje wiele różnych funkcji, które przypisuje się sztuce (estetyczna, etyczna, poznawcza, użytkowa itp.), to ta wydaje mi się najważniejsza. Nie tylko, że działa terapeutycznie uwalniając odbiorców od negatywnych emocji: strachu, smutku, niepokoju, przygnębienia, lecz dlatego, że poprzez zintensyfikowanie uwagi odbiorcy, może się okazać cennym narzędziem w przekazywaniu ważkich treści, w poruszaniu drastycznych tematów, a nawet przez wpływanie na postawy moralne widza.

poniedziałek, 29 marca 2010

BEAUTIFUL (Korea Płd, 2008)

kliknij na tytuł

PRZEKLĘTE PIĘKNO

Powszechnie przyjęło się, że fizycznie atrakcyjnym osobom łatwiej w życiu. Mają znacznie większe szanse zdobycia dobrze płatnej pracy, zdobycia życiowego partnera, a nawet uniknięcia kary. Ładni ludzie wydają się nam lepsi: bardziej godni zaufania, bardziej szlachetni, bardziej życzliwi. Wydawać by się mogło, że zewnętrzne piękno jest biletem do lepszego, bezstresowego życia, w którym wszelkie problemy można rozwiązać uroczym uśmiechem. To naiwne myślenie. Nie tylko, że  jak mawiał Mały Książe - "Najważniejsze jest niewidoczne dla oczu", ale dlatego, że piękno fizyczne może być kłopotliwe, a nawet stać się przekleństwem. Tak jak stało się ono dla Eun-young, bohaterki debiutanckiego obrazu Jae-Hong Jeon, „Beautiful” („A-leum-dab-da”).

Eun-youn jest piękna. Mężczyźni oglądają się za nią na ulicy, kobiety z zazdrością zerkają, nastolatki proszą o autograf. Ale dziewczyna jest zmęczona pełnymi pożądania spojrzeniami mężczyzn i zawistnymi spojrzeniami kobiet.  Jest zmęczoną i nieszczęśliwa, bo wciąż jest samotna. Jest zmęczona także, bo jeden z jej adoratorów, chłopak najlepszej przyjaciółki, Mi-yeon prześladuje ją telefonami oraz coraz śmielszymi staraniami o zaciągnięcie Eun-young do łóżka. Jest jeszcze beznadziejnie zakochany w dziewczynie nieśmiały, Sung-min. Pewnego razu dostaje się do mieszkania bohaterki i dokonuje na niej gwałtu. Zgłasza się co prawda na policję, lecz Eun-yong nie jest w stanie poradzić sobie z traumatycznym doświadczeniem. Wciąż rozbrzmiewają w jej głowie słowa Sung-mina: „Zrobiłem to, bo byłaś taka piękna”. Dziewczyna postanawia zniszczyć swe piękno. Zaczyna się bez opamiętania obżerać, ale mimo iż jest zaniedbana wciąż zwraca uwagę mężczyzn. Zakochuje się w niej posterunkowy Eun-cheol. Staje się jej aniołem stróżem, jest dla niej dobry i wyrozumiały, ale nawet on nie potrafi powstrzymać Eun-young, która popada w anoreksję. A także w stopniowy, coraz większy obłęd.

Reżyserem filmu jest Jae-Hong Jeon, ale jego faktycznym twórcą a na pewno współtwórcą jest Kim Ki-duk (producent i autor opowiadania, które posłużyło za podstawę scenariusza). Obok Park Chan-wooka, Kim jest najlepiej rozpoznawanym na świecie koreańskim reżyserem, choć w samej Korei nie cieszy się statusem gwiazdy. Wpływ twórczości reżysera „Pustego domu” odnajdziemy w „Beautiful” zarówno w najważniejszym temacie Kima – miłości jako cierpienia, jak również w upodobaniu do kameralnej obsady oraz zamkniętej przestrzeni ( w filmie Jae jest to przestrzeń psychiczna, wewnętrzna). Nie brakuje w omawianym obrazie również scen nieprzyjemnych, jakże typowych dla twórcy „Wyspy” (w filmie jest gwałt, zabójstwo, strzelanina) ani poważnej społecznej tematyki (bulimia, anoreksja, gwałt i skandaliczny sposób traktowania ofiar przemocy itp.) Jest też typowe dla Kim Ki-duka skupienie na bohaterach, targanych skrajnymi emocjami.

sobota, 27 marca 2010

KAMBODŻA: DZIECI NA SPRZEDAŻ


 Kambodża to piękny kraj z wielosetletnią tradycją, sięgającą IX wieku. Wtedy to powstało zjednoczone państwo Khmerów, które pod rządami dynastii angkorskiej (założonej przez Dżajawarmana II) stało się regionalną potęgą. Za Dżajawarmana VII (1181- 1218) obejmowało obszar, oprócz Kambodży, także obecnej Birmy, Laosu, Tajlandii, Wietnamu i Malezji. Stolica królestwa, Angkor Thom liczyła prawie milion mieszkańców. Kraj rozwijał się także kulturalnie, powstawały liczne dzieła architektury, m.in. słynna świątynia Angkor Wat (za panowania Surjawarmana II, 1113-1150). Niestety w XIII w. imperium Khmerów zaczęło chylić się ku upadkowi. I od tego okresu, choć przeżywało jeszcze chwile świetności, przestało się liczyć na mapie Azji, dostając się pod wpływy silniejszych sąsiadów. Największy kataklizm dotknął Kambodżę w latach 70.. Reżim generała Pol Pota, który w latach 1975-79 wprowadził z pomocą Czerwonych Khmerów krwawy terror, wymordował ok. 25% ludności całego kraju (ok. 2 mln). Po obaleniu reżimu aż do końca lat dziewięćdziesiątych działała w kambodżańskich dżunglach partyzantka Czerwonych Khmerów. Pozostawiła po sobie ok. pięciu milionów min przeciwpiechotnych, które wciąż zbierają krwawe żniwo wśród ludności cywilnej.

Głód, wojna, masowe mordy – żaden kraj nie były w stanie unieść aż tylu nieszczęść. Dziś Kambodża jest najbiedniejszym krajem w Azji, słabo rozwiniętym, z tylko 16%  utwardzonych dróg. Podstawą gospodarki jest rolnictwo oraz międzynarodowa pomoc finansowa. Przytaczam te informacje nie bez powodu. Bowiem w tak biednym kraju żyje się zupełnie inaczej niż w bogatych czy nawet średnio rozwiniętych krajach. W Kambodży liczy się przetrwanie. Nieważne za jaką cenę, byle tylko dożyć do następnego dnia. Byle nie być głodnym i mieć jakiś dach nad głową.

środa, 24 marca 2010

THE DEATH OF MR LAZARESCU (Rumunia, 2005)


STAROŚĆ W WIELKIM MIEŚCIE

Gdyby zapytać statystycznego widza o rumuńskie kino, zapanowałoby kłopotliwe milczenie. Istotnie przez wiele dekad kinematografia z Rumunii była filmowym zaściankiem. Jednym znaczącym osiągnięciem była nagroda na festiwalu w Cannes dla Liviu Ciulei za reżyserię dramatu psychologicznego „Las powieszonych” z 1965 r.. Codzienność rodzimego kina pod rządami komunistycznego dyktatora Nicolae Ceausescu to historyczne widowiska nawiązujące do chwalebnej przeszłości narodu, wysławiające ustanowiony przez niego kult jednostki. Po obaleniu tyrana i demokratyzacji kraju sytuacja uległa jeszcze dramatyczniejszemu pogorszeniu. Przez lat 90. nie powstał żaden film fabularny a kina zamieniano na magazyny. Z pomocą rodzimej kinematografii przyszli Amerykanie, którzy wykorzystywali bajeczne, karpackie plenery w swych filmach za śmieszne pieniądze (tu kręcono m.in. „Dacule” F.F. Coppoli). Przełom artystyczny nastąpił w nowym tysiącleciu. Do głosu doszło bowiem młode pokolenie reżyserów, kształconych albo w prywatnych szkołach filmowych albo zagranicą. Nie stanowią oni jednorodnej grupy, ale eksplozja reżyserskich talentów przyczyniła się do powstania nurtu w rumuńskim kinie, często nazywanym Nową Falą (na wzór francuskiej czy czeskiej nowej fali). Filmy takie jak „12:08 na wschód od Bukaresztu” (Złota Kamera w Cannes), „Tak spędziłem koniec świata” (nagrody aktorskie w Cannes), czy najsłynniejszy „Cztery miesiące, trzy tygodnie i dwa dni” (Złota Palma w Cannes, 2007) sprawiły, że dziś rumuńskie kino jest jednym z najciekawszych zjawisk na mapie filmowej Europy. A wszystko to zaczęło się od skromnego filmu Cristi Puiu, „Śmierć pana Lazarescu”.

Fabularny punkt wyjścia wydaje się być nieprzyzwoicie banalny. Oto sześćdziesięciotrzyletni samotnie mieszkający pan Lazarescu pewnego dnia poczuł się źle. Bolała go głowa i męczyły wymioty. Objawy te zaniepokoiły go na tyle, że wezwał karetkę pogotowia. Karetka po jakimś czasie przyjechała. Pielęgniarka, Mioara Sandu po przebadaniu chorego stwierdziła, że konieczna jest jego hospitalizacja. Pan Lazarescu, chcąc nie chcąc wsiadł do karetki i udał się do szpitala. W tym miejscu historia mogłaby się skończyć, bowiem trudno spodziewać się czegokolwiek zaskakującego. A jednak. Akcja toczy się przecież w postkomunistycznej Rumunii. W Bukareszcie tej samej nocy miał miejsce straszliwy wypadek, szpitale są przepełnione rannymi w karambolu, lekarze są przemęczeni, a tłumy pacjentów wypełniają szczelnie izby przyjęć. Pan Lazarescu rozpoczyna zatem nocną odyseję od szpitala do szpitala, czując się coraz gorzej.

poniedziałek, 22 marca 2010

TOY REANIMATOR (Japonia, 2002)


LUDZIE -ZABAWKI

Na początek pytanie: w którym kraju powstają najbardziej dziwaczne, zakręcone, niezwykłe filmy grozy? Odpowiadać nie trzeba, bo pytanie było retoryczne. Oczywiście chodzi o Japonię. Bo to właśnie w Kraju Kwitnącej Wiśni zrodziły się tak niecodzienne obrazy jak „Vortex („Uzumaki”) Higuchinskyego, opowiadający o apokalipsie wirów, „Long Dream” (również Higuchinsky`ego) o mężczyźnie, którego sny trwają latami czy „Late Bloomer” Go Shibaty, będący z kolei historią seryjnego zabójcy, który porusza się na wózki inwalidzkim i cierpi na porażenie mózgowe, a to ledwie kilka najbardziej znanych przykładów „dziwnego” kina. To w Kraju Kwitnącej Wiśni tworzyli bądź nadal tworzą tacy wizjonerscy twórcy, jak Shuji Terayama, Teruo Ishii, Nobuhiko Obayashi, Higuchinsky, Sion Sono, Takashi Miike, Yoshihiko Matsui czy Shunji Iwai (choć to twórca niezwiązany z nurtem grozy). Do tego grona można zaliczyć także artystę skrywającego się pod pseudonimem Hakubun, twórcę pochodzącego z 2002 r.„Toy Reanimator” („ Gangu Shuriya”).


Film wyreżyserowany przez niego to poetycka, oniryczna opowieść o tajemniczej istocie zwanej Yohgu-Sohto-Hohtofu, żyjącej w głębi mrocznego lasu. Nikt nigdy jej nie widział, lecz wiadomo o niej, że potrafi naprawić każdy zepsuty przedmiot, zwłaszcza zabawki. Toteż jego siedzibę (wielki, rdzewiejący kocioł) często odwiedzają dzieci, pozostawiające popsute przedmioty. Pewnego razu do Yohgu-Sohto-Hohtofu przychodzi dziewczynka. Nie przychodzi jednak z lalką czy inną zabawką, ale ze swym martwym braciszkiem. Zrozpaczona dziewczynka prosi „naprawiacza zabawek” by przywrócił do życia zmarłego malucha. Yohgu-Sohto-Hohtofu „naprawia” chłopczyka, czyniąc go wedle życzenia siostry dokładnie takim jakim był za życia. Wiele lat później bohaterka spotyka w sklepie z zabawkami młodzieńca zafascynowanego nimi. To Michio - brat bohaterki.

Niezwykły film, który trudno gatunkowo sklasyfikować. Ani to horror, ani fantasy – raczej fantastyczna, impresjonistyczna baśń, w której rzeczywistość swobodnie miesza się ze snem i wyobrażeniami, wspomnieniami i niewypowiedzianymi pragnieniami. „Toy Reanimator” posiada w miarę klarowną intrygę (opowieść o Yohgu-Sohto-Hohtofu jest retrospekcją), to jest ona w istocie szkicowa i pretekstowa. Liczy się bowiem pełen tajemniczości, poetycki, odrealniony nastrój. Kreuje go przede wszystkim postać tytułowego bohatera. Widzimy go tylko raz: w scenie ni to snu, ni to jawy, przytrafiającej się siostrze zmarłego chłopczyka. Widzimy go, lecz tak naprawdę nie potrafimy go przyporządkować do żadnej znanej nam kategorii żywych istot. Humanoidalny kształt, otoczony przez powiewające w zwolnionym tempie płachty materiału sfilmowany jest w eksperymentalnej technologii CPF (Critical Point Filter), przypominającej filmowanie odrealniającymi, miękkimi filtrami, w „neonowych” barwach. Wszystkie te techniczne zabiegi tworzą postać ze snu – ulotną, efemeryczną, nie zamkniętą żadnym konkretnym kształtem czy wyobrażeniem. Dopełnieniem kreacji Yohgu-Sohto-Hohtofu jest jego melancholijny, szepczący głos. Istotne okazuje się także senne, powolne tempo opowieści, która unosi się niczym mgła odkrywając niespiesznie kształty i postacie.

„Toy Reanimator” to film impresjonistyczny, w tym sensie, że jego celem nie jest prowadzeniem z odbiorcą intelektualnego dyskurs, lecz wpływanie na jego emocje i nastrój. Z tego zadania wywiązuję się znakomicie pozostawiając widza w stanie dziwnej zadumy. Mimo to obraz Hakubuna nie jest tylko filmową impresją. Intelektualny ferment zasiewa zwłaszcza postać Yohgu-Sohto-Hohtofu. Kim jest? Kogo ma wyobrażać? Boga, bóstwo, dobrą wróżką czy raczej materializację podświadomości dziecka? Być może, że jest tym wszystkim, jak również, że nie jest żadnym z nich. W filmie pojawia się jednak sugestia, która mogłaby naprowadzić widza na bardziej konkretny trop. W „Toy Reanimator” pada bowiem pytanie o granice człowieczeństwa, a to, co odróżnia nas - żywe istoty od maszyn i martwych przedmiotów. Tę granicę wyznacza serce rozumiane metaforycznie jako dusza. Znamienne jest, że udaje się przywrócić do życia Michio, dlatego, że nie miał serca, tak jak zabawki i inne popsute przedmioty.


Trwający ledwie 47 minut film to podróż w rejony, w które kino rzadko się zapuszcza, pozostawiając je dla dziedzin sztuki subtelniejszych, nie operujących konkretem – literatury, muzyki czy malarstwa. Ale tym cenniejsza jest wyprawa, w którą zabiera nas Hakubun w „Toy Reanimator”.

Film można zobaczyć TUTAJ



niedziela, 21 marca 2010

GALERIA SMSO

Po dłuższej nieobecności powraca Galeria SMSO. Tym razem motywem przewodnim są przedmioty codziennego użytku w nietypowej i - a jakże! - makabrycznej aranżacji. Pilnujcie się zatem, bo wcale nie jet takie pewne, że w puszce z sardynkami znajdziecie sardynki a w skrzynce pocztowej listy.





sobota, 20 marca 2010

TOP 10: The Most Beautful Asian Actresses in Horror Movies



Dziesięć najpiękniejszych azjatyckich aktorek w horrorach – oto kolejne zestawienie w ramach TOP 10. Planowałem je na 8 marca, Dzień Kobiet, ale na skutek mojej choroby ten termin mi przepadał. Na szczęście na prezentację kobiecego piękną nigdy nie jest za późno i nie potrzeba żadnego pretekstu.

Jak w przypadku większości rankingów wybór był trudny, bo kandydatek do inałwej dziesiątki „naj”, było mnóstwo. Właściwie nie ma azjatyckiego filmu, w którym nie pojawiłaby się orientalna piękność. No, ale jako wielki miłośnik azjatyckiej, kobiecej urody (ale z domieszką europejską, a nie broń Boże mongolską!) nie do końca jestem obiektywny. Żeby jednak ułatwić sobie zadanie zawęziłem wybór do aktorek, i tylko do tych grających w horrorach. Oczywiście nadal wybór był trudny, więc zdecydowałem się na przedstawicielki różnych azjatyckich nacji, by zestawienie miało jak najbardziej reprezentatywny dla Azji charakter.

Tym razem jednak zrezygnowałem z komentarzy, bo też urody nie ma co komentować, ją trzeba podziwiać. Bo wbrew temu co mówią wąsate feministki zachwyty nad kobiecą urodą nie są wyrazem uprzedmiotowiania kobiet ani wyrazem kompleksu kastracyjnego, lecz kategorią estetyczną. Można się zachwycać malarstwem, rzeźbą i pejzażami, dlaczego więc nie zachwycać się urodą płci pięknej? A zatem, żeby nie przedłużać, życzę wielu estetycznych wrażeń!




ADAH SHARMA



Indie

(“1920”)






ANGELICA LEE

Hongkong



(„Oko”, „Od-rodzenie”, „Missing”, „Koma”)




FAN BINGBING



Chiny

(“The Matrimony”)






JULIE ESTELLE

Indonezja



(“The Chanting” 1, 2, 3, “Macabre”)




KIM HYE-SOO



Korea Płd

(„Hypnotized”, „Three…”,„Czerwone pantofelki”)






LAILA BOONYASAK

Tajlandia



(“The Park”,"Rahtree: Flower of the Night","Buppah Rahtree Phase 2:Rahtree Returns” “Phobia”)





MICHELLE YE



Hongkong

(The First 7th Night”)






MISAKI ITO

Japonia



(“Klątwa Ju-on”)




RACE WONG



Hongkong

(“Ab-normal Beauty”, “Black Night”)






TERRI KWAN

Tajwan



(“Heirloom”, “Good Will Evil”)

czwartek, 18 marca 2010

NEWS: Po „Wstręcie” Polańskiego bałem się przejść z pokoju do pokoju – wywiad…ze mną


Chwalę się! Na stronie portalu NETBIRD.PL ukazał się dziś wywiad ze mną. Odpowiadam w nim na pytania dotyczące Horror Online, któremu szefuję, opowiadam o moich horrorowych fascynacjach, o wrażeniach z obcowania z gatunkiem grozy, a także o przyszłości horroru i dlaczego ludzie lubią się bać.

Dla zainteresowanych tematem – polecam. I możecie mi wierzyć lub nie, ale warto zapoznać się z tym wywiadem wcale nie dlatego, że ja go udzieliłem. Starałem się powiedzieć kilka mądrych rzeczy i mam nadzieje, że mi się udało.

Cały wywiad możecie przeczytać TUTAJ

PS.Niestety strona padła, a ja nie zrobiłem kopii - ot, dramat! 

poniedziałek, 15 marca 2010

THE MAID (Singapur, 2005)



OBCY ŚWIAT, OBCY LUDZIE

Kelvin Tong, reżyser „Służącej” („The Maid”) lubi duchy. Lubi też horrory, bo jego filmy grozy nie grzeszą oryginalnością. Bohaterowie pojawiający się w horrorach Tonga nazbyt przypominają tych znanych z „Szóstego zmysłu’”, „Wzroku”, czy „Klątwy”. Oryginalności nie znajdziemy także w fabularnych rozwiązaniach czy metodach straszenia widza. Długowłose zjawy przebiegają przez ekran za plecami bohaterów, wyskakują zza ściany, chwytają nagle za rękę bohaterów i nie za bardzo potrafią wystraszyć widza, którego straszono w ten sposób już tyle razy, że zdążył zobojętnieć na taką formę ekranowego strachu. Podobnie rzecz ma się ze „ Służącą”, aczkolwiek nie brak w tym filmie dwóch, trzech przyzwoitych jump scene`s, które zwłaszcza przypadkowych widzów mogą wystraszyć.

Dobrze widzieć, że próżno szukać w „Służącej” zaskakujących zwrotów akcji czy nietypowych sposobów na wywołanie grozy. Dobrze, bo można poświęcić uwagę na inne aspekty obrazu Tonga i przekonać, że mimo różnych zapożyczeń z klasyki asian ghost story, film jest nie tylko dobry, ale okazuje się być nad wyraz interesującym.

Gdyby zapytać o czym jest film Tonga, odpowiedź wydawałaby się banalnie prosta. Oczywiście, jest to opowieść o duchach. Ale to bardzo powierzchowne odczytanie fabuły „Pokojówki”. Film ten jest przede wszystkim opowieścią o obcości rozpatrywanej jako „uczucie nieprzynależności do czegoś lub kogoś i niewłaściwości czegoś lub kogoś”. Bohaterka filmu Rosa przyjeżdża z Filipin do Singapuru by podjąć pracę służącej u bogatych Chińczyków. Dziewczyna podziwia zza szyb samochodu, wiozącego ją na spotkanie z jej nowymi pracodawcami, pnące się ku niebu wieżowce, wymyślne architektoniczne budowle, czyste i schludne ulice, na których trudno dostrzec choćby jednego bezdomnego. Inny świat. Rosa jest nim jednocześnie oszołomiona i przerażona. Pierwszy raz ma okazję podziwiać tak nowoczesne budowle, a ponieważ widok doskonałego miasta wykracza poza jej dotychczasowe doświadczenie, czuje się wyobcowana. Doświadcza uczucia obcości także, dlatego, że nie czuje się częścią tego świata.

Wrażenie obcość podkreślają następne sceny. Choć dziewczyna zostaje życzliwie przyjęta przez państwo Teo - jej nowych pracodawców, skonfrontowana zostanie z odmienną, nieznaną chińską kulturą. Teo przewodzą aktorskiej trupie wystawiającej przedstawienia chińskiej opery, porozumiewają dziwnym dialektem, zwanym teochew. Co więcej Rosa przebywa akurat, gdy rozpoczyna się miejscowe święto na część zmarłych i na każdym kroku napotyka na niezrozumiałe dla niej zakazy i przesądy. To właśnie nieświadome złamanie jednego ze zwyczajów naraża Rosę na reakcję ze strony złych duchów. Zaczyna widzieć ( i słyszeć) zmarłych, którzy powrócili pośród śmiertelników, by się zemścić, znaleźć sprawiedliwość lub powtórzyć ostatnie chwile tragicznie zakończonego życia. Zwykły spacer Rosy po ulicy w środku dnia przemienia się w koszmar. Tajemnicze osoby zastępują jej drogą, wpadają na nią rowerzyści-widma, a chłopczyk-upiór chce się pobawić z nią piłką. W czasie przedstawienia wystawianego przez trupę państwa Teo, siedzący obok widzowie okazują się być duchami. Spotkania Rosy z duchami z czasem stają się coraz mniej niewinne - zjawy są coraz bardziej przerażające i coraz bardziej natarczywe. Najwięcej strachu napędza bohaterce duch poprzedniej, zaginionej w tajemniczych okolicznościach służącej, Esther.

Świat wokół Rosy utracił przejrzystość wynikającą z istnienia znanych i zrozumiałych reguł nim rządzących. Ale utracili przejrzystość także otaczający ją ludzie. Pan i pani Teo wydawali się niezwykle sympatycznymi, życzliwi osobami, które zaopiekowały się zagubioną, nieśmiałą Rosę z troską wykraczającą daleko poza zwykłe relacje pracodawca - pracownik. Zapewnili dziewczynie, mały, ale wygodny pokój, zadbali o ubranie, gościli na wspólnym posiłku, zaprosili na wystawiany przez nich spektakl, a nawet oddali pod opiekę dziewczyny jedyne dziecko, Ah Soona - dorosłego o umysłowości dziecka. Rosa miała więc powody, by traktować ich z szacunkiem i oddaniem. W obcym mieście, pośród dziwnych zwyczajów, jej pracodawcy stali się jej najbliższymi przyjaciółmi a ich syn najwierniejszym towarzyszem spacerów i wypraw do miasta I kto wie, czy Rosa nie pozostałaby z przekonaniem o przyjaznych zamiarach państwa Teo, gdyby nie duch Esther.

Jasne, widzieliśmy już podobny schemat nie raz: bohaterka ma bowiem powtórzyć tragiczny los zmarłej dziewczyny. Na szczęście ten znakomicie zrealizowany film potrafi skłonić widza do całkiem niegłupich refleksji. Na przykład, że zło wcale nie przychodzi z zaświatów, ale z ludzkiego serca i umysłu. I bynajmniej nie ma sinofioletowej twarzy upiora, lecz jest twarzą drugiego człowieka. I że często jest twarzą osoby, którą znamy, lubimy, kochamy, przybywamy w jej towarzystwie. Bo tak naprawdę wszyscy jesteśmy w pewnym sensie sobie obcy. Różni nas tylko intensywność tego stanu i wrażliwość na jego odczuwanie.