wtorek, 26 kwietnia 2011

INDONEZYJSKIE KINO GROZY CZ.1



Poniższy tekst to jeden z odrzuconych rozdziałów, który pierwotnie miał znaleźć się w mojej książce ”Strach ma skośne oczy. Azjatyckie kino grozy”, lecz ostatecznie się nie znalazł, podobnie jak kilka innych rozdziałów poświęconych kinu grozy krajów Azji Południowo-Wschodniej. Szkoda jednak by włożony przez mnie wysiłek w ich napisanie poszedł na marne, dlatego zamierzam je opublikować na moim blogu. O horrorach z Indonezji, Malezji, Filipin czy Singapuru z pewnością niewiele osób słyszało, a tymczasem jakkolwiek nie prezentują one nazbyt wysokiego poziomu, to nawet wśród nich natrafić można na filmy wartościowe a kompletnie w Polsce (a niejednokrotnie w ogóle na Zachodzie) nieznane.  

Cykl artykułów przybliżających egzotyczne kinematografie Azji Południowo-Wschodniej rozpoczynam od Indonezji, gdzie dzieje się chyba najwięcej ciekawego, jeśli chodzi o horror. Jest to pierwsze takie opracowanie w polskim Internecie.
Zapraszam!

*******

Jak niemal wszystkie kraje Azji Południowo-Wschodniej, kino Indonezji dopiero od końca lat 90. może cieszyć się pełną swobodą i przeżywać bujny rozkwit. Aż do II wojny światowej Indonezja stanowiła  największą i najbogatszą kolonię holenderską. Toteż pierwsze pokazy organizowano, podobnie jak w innych krajach azjatyckich, w faktoriach handlowych zarządzanych przez Holendrów. To właśnie przybyszom z Europy indonezyjskie kino zawdzięcza pierwsze filmy (dokumenty realizowane przez Holendrów dla kroniki filmowej Pathé – „Obrazki z Dżakarty”, 1919) W okresie kolonialnym wyprodukowano łącznie ponad 2 200 filmów [1], w tym pierwszy obraz aktorski – „Loetoeng Kasaroeng”(1926) w reżyserii Holendrów, G. Krugera i L. Heuveldorpa.  

piątek, 22 kwietnia 2011

Pasja według twórców „Animatrixu” - MY LAST DAY


Wielki Piątek w tradycji chrześcijańskiej to drugi dzień Triduum Paschalnego, upamiętniający śmierć Jezusa Chrystusa na krzyżu. A zatem to znakomita okazja aby zaprezentować niezwykłe przedsięwzięcie twórców z japońskiego Studia 4C, odpowiedzialnego za realizację m.in. „Animatrixa”, „Tekkon Kinkreet” czy „Gotham Knight”. Japońscy artyści połączyli siły z byłym animatorem z Disneya, Barrym Cooke`m i stworzyli krótkometrażową animację – „My Last Day”.

„My Last Day” to historia Męki Pańskiej (Pasja ) zaprezentowana w stylu anime. Opowiedziana ona została z perspektywy „dobrego łotra”, który za zabójstwo i kradzież skazany został przez Rzymian na ukrzyżowanie. Towarzyszami jego niedoli, również skazanymi na tę okrutną śmierć, był „zły” łotr oraz pewien cieśla z Nazaretu, nazywany Jezusem. Pracę nad filmem trwały siedem lat, ale gdyby o życiu Jezusa Chrystusa opowiadano w sposób przedstawiony w „My Last Day”, a nie w jasełkowy albo dewocyjny, z pewnością grono jego wyznawców byłoby jeszcze większe.

Zapewne mogą pojawić się skojarzenia ze słynnym obrazem Mela Gibsona, „Pasja” (2003), lecz ten krótki film biję na głowę pretensjonalny film australijskiego gwiazdora. A sama historia – jak sadzę - chwyta za gardło, nawet tych, którzy są niewierzącymi albo nie są chrześcijanami.

Autorzy planują następne utrzymane w podobnym stylu anime, opowieści z życia Jezusa. Ja im kibicuję.     

czwartek, 14 kwietnia 2011

Ciało groteskowe, czyli krótka historia ero guro


28 maja 1936 r. prostytutka, Sada Abe została aresztowana pod zarzutem zabójstwa kochanka, Ishidy Kichizō. Morderstwo było wyjątkowe okrutne: mężczyzna został uduszony szarfą od kimona a jego genitalia zostały odcięte i znalezione w torebce kobiety. W wyniku śledztwa ustalono, że śmierć mężczyzny była tragicznym finałem trwających od tygodnia seksualnych ekscesów kochanków w hotelowym pokoju. Co więcej Kichizō sam zaproponował Abe uduszenie, gotów umrzeć w imię miłości. Dokonanie rzeczy niebywałej – nieważne czy pełnej szlachetności czy pełnej okrucieństwa – gwarantuje bilet do medialnej sławy i nieśmiertelne miejsce wśród ikon masowej kultury. To także przypadek Abe. Kobieta stała się bohaterką kilku książek oraz filmów, w tym skandalizującego „Imperium namiętności (1976) Nagisy Oshimy. Wywarła także ogromny wpływ na obyczajowość Japończyków oraz na kulturę popularną. Zyskała również miano symbolu jednego z najciekawszych zjawisk popkultury w dwudziestowiecznej Japonii. To zjawisko określa się mianem ero guro (ero guro nansensu - „erotyka, groteska, nonsens”).


Czym właściwie jest ten nurt? Najprościej - japońską odmianą europejskiej groteski literackiej, tyle że wzbogaconą o śmiałą erotykę, chętnie ukazującą różnego rodzaju dewiacje seksualne. W rzeczywistości ero guro to coś znacznie więcej. To fenomen kulturowy wykraczający poza jedną dziedzinę sztuki. To estetyka łącząca groteskową seksualność, grozę, odrazę, dziwaczność i absurd w jedno. Nurt ten powstawał w atmosferze twórczego zamętu, będącego wynikiem społeczno-obyczajowych przemian okresu Taishō (1912-1926). Emancypacja kobiet, złagodzenie obyczajów, wzrost hedonizmu a jednocześnie załamanie światowej gospodarki (Wielki Kryzys, 1929-1933), pogłębiające się podziały klasowe, wzrost przestępczości, narodziny militaryzmu i idei Wielkiej Japonii okazały się podatnym gruntem dla nurtu ero guro. Jeśli jednak dokładniej przyjrzeć się historii japońskiej kultury, to zalążków rodzimej groteski można by się doszukiwać w specyficznym stosunku Japończyków do przemocy i seksualności. Przemoc była nieodłączną częścią życia w kraju nękanym niezliczonymi, krwawymi wojnami. Wojny wyniosły na szczyt władzy samurajów-wojowników, kierujących się szczególnym kodeksem postępowania, bushido. W jego treść wpisana była m.in. idea pogardy dla śmierci. Seksualność, w przeciwieństwie do kultury judeochrześcijańskiej, nie była traktowana jako rzecz wstydliwa i grzeszna. Zarówno pierwotna religia Wysp Japońskich, shintoizm, jak i buddyzm nie znały nawet pojęcia grzechu, toteż seks traktowany był równie naturalnie jak jedzenie i picie. Wszystkie te czynnik stały się glebą, na której zaczął kiełkować nurt ero guro.



Jedne z najwcześniejszych przejawów estetyki „erotycznej groteski” znajdziemy choćby w twórczości osiemnastowiecznych mistrzów ukiyo-e, Yoshitoshiego oraz Utagawy Kuniyoshiego. Ten pierwszy przedstawiał w swych drzeworytach makabryczne sceny z pól bitewnych: dekapitacje, odcięte kończyny, okaleczone ciała. Z kolei, tworzący nieco wcześniej, Kuniyoshi nie wahał się uwieczniać scen seksualnej niewoli, gwałtów czy erotycznych ukrzyżowań.

Za narodziny w pełni dojrzałego ero guro przyjmuje się przełom lat dwudziestych i trzydziestych. Trudno bowiem wyznaczyć konkretną datę czy cezurę czasową, gdyż „erotyczna groteska” nigdy nie doczekała się sformalizowanego ujęcia. Ero guro było po prostu jednym z kierunków japońskiego modernizmu. Najsłynniejszymi reprezentantami tego modernistycznego nurtu w okresie międzywojennym stali się pisarze, zwłaszcza Rampo Edogawa, Yumeno Kyusaku oraz Ozaki Midori. Tematyka tych twórców koncentrowała się wokół seksualności, płci, freudyzmu, zaburzeń psychicznych, a nawet wokół związków człowiek-maszyna, hybrydyzmu, nekrofilii i sadomasochizmu. W opowiadaniu „Black Llizzard” najsłynniejszego z wymienionej trójki, Edogawy, pojawia się na przykład kobieta, która posiada zdolność transformacji w dowolną osobę. Bohaterowie odwiedzają także niezwykłe muzeum, w którym nadzy osobnicy płci żeńskiej i męskiej uwięzieni są w klatkach lub przemieni w woskowe figury. Opowiadanie to przenoszono na ekran dwukrotnie: w 1962 r. oraz w 1968 r. przez Kinji Fukasaku, twórcę kultowego „Battle Royale”. Proza Edogawy wciąż cieszy się ogromną popularnością wśród reżyserów, którzy wielokrotnie adaptowali ją na potrzeby filmów („Rampo Noir”, 2005)


Wybuch drugiej wojny światowej doprowadził do wygaśnięcia na wiele lat nurtu „erotycznej groteski”. Zrobiło się o nim głośno dopiero pod koniec lat sześćdziesiątych za sprawą kina. Zazwyczaj wymienia się filmy Teruo Ishiiego –„Shogun's Joys of Torture” (1968) oraz „Horror of a Deformed Man” (1969) jako najbardziej wyraziste przykłady zastosowania estetyki ero guro w filmie. Ishii szokuje, ukazując sadystyczne traktowanie zniewolonych kobiet: bicie, tortury, dekapitacje, palenie żywcem czy rozrywanie ciała przez woły. Z drugiej strony w „Horror of a Deformed Man”, opartym na opowiadaniu Rampo Edogawy, straszył przerażająco zdeformowanymi ciałami ludzi – rezultatem nieudanego eksperymentu szalonego naukowca. Wkrótce estetyka „erotycznej groteski” stała się jedną z obowiązujących norm stylistycznych w japońskiej seksploatacji, pinku eiga. „Blind Beast” (1969) Yasuzo Masumury, „100 Years of Torture: The History” (1975) Koji Wakamatsu czy „Torture Chronicles 3: Female Inquisition” (1978) Banmeia Takahashiego to najbardziej oczywiste przykłady erotycznego kina ero guro. Nowe tysiąclecie to przede wszystkim erotyczno-groteskowy “Strange Circus” (2005) Siona Sona, ale także najnowsze horrory, w których palce maczał specjalista od zmutowanych postaci i tryskającej krwi, Yoshihiro Nishimura („The Machine Girl”, „Tokyo Gore Police”, „Samurai Princess”). Czasem do tego grona horrorów ero guro zalicza się niesławną serię „Królik doświadczalny” (1985-1989). Zwłaszcza podszyta erotyzmem defragmentacja kobiecego ciała w najsławniejszym epizodzie z serii, „Flowers of Flesh and Blood” (1985) Hideshi Hino. Bliskie nurtowi ero guro są także przedstawiciele japońskiego cyberpunku („Tetsuo: Iron Man”, 1992 ), lecz w istocie elementy „erotycznej groteski”, bez tego pierwszego członu, są obecne w niemal wszystkich japońskich horrorach. Bo czy wielkie potwory niszczące miasta, uczennice-zombie, skrzywdzona dziewczyna torturująca za pomocą długich igieł mężczyznę a nawet długowłosa zjawa wyłażąca z telewizora – czy wszyscy oni nie mają w sobie czegoś groteskowego?


Ero guro to nie tylko literatura i film. To także japońskie komiksy mangi. Spośród nieprzebranego oceanu gatunków i odmian estetyka „erotycznej groteski” znalazła najpełniejszy wyraz w mangach pornograficznych, zwanych hentai. Wyjaśnijmy od razu, że określenie to odnosi się nie tylko do komiksów, lecz także do anime i gier komputerowych. Najbardziej widocznym wyrazem ero guro w hentaitentacle, czyli macki. Genezy tego dziwacznego tworu szuka się zazwyczaj w malarstwie drzeworytowym, ukiyo-e, przywołując m.in. „Sen żony rybaka” Hokusaia z ok. 1820 r.. Macki wyrastające lub wślizgujące się w każdy zakamarek ciał hentaiowych seks-bomb zyskały tak wielką popularność, że z czasem wykształcił się oddzielny gatunek - shokushu goukan. Przejawem „erotycznej groteski” w hentaiach jest demonstrowanie, obok „normalnych” stosunków hetero- lub homoseksualnych, bogatej oferty najróżniejszych zboczeń i anomalii seksualnych: sadomasochizm, kazirodztwo, hermafrodytyzm (obojnactwo), urofilia (kontakt z moczem partnera jako źródło podniecenia seksualnego), koprofilia (podniecenie wywołują wydaliny, kał) itp. Jednak najwybitniejsi przedstawiciele mang, posługujący się estetyką ero guro, m.in. Suehiro Maruo, Shintaro Kago, Toshio Maeda, Waita Uziga potrafią się wnieść poza doraźny szok. Swoją twórczością artyści ci wyrażają krytyczny stosunek wobec konsumpcyjnej kultury japońskiej. W Internecie można obejrzeć komiks Kago, „Punctures”, w którym sceny seksu oralnego czy oddawania moczu przez bohaterkę łączą się z groteskowymi, absurdalnymi pomysłami w rodzaju głowy wyrastającej z dłoni lub dwóch głów połączonych szyją. Może to niekoniecznie krytyka konsumpcjonizmu, ale z pewnością przykład szalonej wyobraźni rysownika.


Trudno przecenić rolę ero guro nansensu w kształtowaniu kultury masowej Kraju Kwitnącej Wiśni. Komercyjne projektowanie, pornografia w wersji soft literatura, komiks, film, a nawet muzyka rockowa – oto dziedziny stanowiące arenę największej ekspansji „erotycznej groteski.” Jeśli chodzi o obszar muzyczny, to wpływ estetyki ero guro najbardziej dostrzegalny jest w visual kei – stylu J-Rocka powstałym na początku lat osiemdziesiątych. Wyróżnia się on ekstrawaganckim image`m członków zespołu, noszących różnokolorowe, fantazyjne fryzury, krzykliwe stroje, ostry, przesadny makijaż, czasem w wyglądzie muzyków podkreślany jest ich androgyniczny charakter. W warstwie muzycznej visual kei to mariaż stylistyki typowej dla glam rocka, metalu i punka. Najbardziej charakterystycznym przedstawicielem visual kei, pozostającym w zgodzie z szeroko pojmowaną estetyką ero guro, jest zespół Cali Gari. Nazwa tego założonego w 1992 r. bandu jest hołdem złożonym klasycznemu dziełu niemieckiego ekspresjonizmu, „Gabinetowi dr Caligari” (1919) Roberta Wiene. Ero guro to jednak nie tylko popkultura, lecz także nauka. Oddziaływanie rodzimej groteski wywarło duży wpływ na seksuologię, psychologię i antropologię.


Mimo różnorodności obszarów, w których „erotyczna groteska” jest obecna, istnieje wspólny dla nich mianownik. Jest nim ludzka cielesność i seksualność. Ciało w ero guro nie wabi harmonią kształtów i estetycznym wyglądem, wręcz przeciwnie będąc narażane na zranienia, okaleczenia, podawane torturom, anihilowane, szokuje brzydotą, groteskowymi mutacjami i deformacjami. Ale ciało w ero guro jest także wyrazem seksualności człowieka, tyle że groteskowo odmienionej na skutek anomalii fizycznych lub dewiacyjnych preferencji. Ero guro akcentując fizyczność człowieka i obnażając tym samym kruchość istoty ludzkiej, stawia w jednym szeregu Erosa (miłość, seks) i Tanatosa (śmierć). Jest to związek fundamentalny właściwie dla całej kultury japońskiej (np. twórczość Yukio Mishimy), którą przez wieki kształtowała przemoc, wojny, śmierć oraz podkreślanie biologicznego wymiaru miłości. Dlatego zbrodnia Sady Abe tak głęboko utkwiła w świadomości społecznej Japończyków. Albowiem dotyczyła rzeczy dla każdego mieszkańca Kraju Kwitnącej Wiśni w jakimś stopniu bliskiej.

Próbkę mangowego ero guro możecie zobaczyć  TUTAJ

Powyższy artykuł miał ukazać się w trzecim numerze magazynu "Lśnienie" . Ponieważ magazyn zawiesił na czas nieokreślony swą działalność, artykuł zamieszczam na moim blogu, Co by się nie popsuł leżąc bezczynie na twardym dysku mojego komputera. 

niedziela, 10 kwietnia 2011

RAIN TOWN (Japonia, 2011)



O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny
I pluszcze jednaki, miarowy, niezmienny,
Dżdżu krople padają i tłuką w me okno...
Jęk szklany... płacz szklany... a szyby w mgle mokną
I światła szarego blask sączy się senny...
O szyby deszcz dzwoni, deszcz dzwoni jesienny...

/Leopold Staff, Deszcz jesienny, frag./

To nie będzie standardowa recenzja. Tak jak „niestandardowy” jest film, którego dotyczy. Czasem można natknąć się w bezdennych czeluściach Internetu na rzeczy tak niezwykłe, zadziwiające i niesamowite, że ich istnienie wydaje się być możliwe tylko w wirtualnej rzeczywistości. „Rain Town”, krótkometrażowy film animowany Hiroyasu Ishidy, ledwie, dwudziestotrzyletniego studenta Kyoto Seika University, to właśnie przykład czegoś tak niezwykłego, że aż nierzeczywistego. Odczucie tego rodzaju wywołuje opowiedziana przez Ishidę historia, choć raczej należałoby napisać, „namalowaną”, bo plastyczna siła tego skromnego filmiku jest tak wielka, że można ją przyrównać do malarskiego dzieła. Moc „Rain Town” bierze się z jego wizualnego piękna, urzekającego poetyckiego charm`u, z cudownej, subtelnej muzyki i z niemal mistycznego zespolenia w doskonałą jedność formy i treści.

 Fabuła jest prosta: gdzieś w nienazwanym świecie, w mieście, w którym od zawsze pada deszcz, pojawia się mała dziewczynka. Błąkając się po zalanych przez deszcz ulicach, mijając opustoszałe domy, przypominające bardziej samotne, zapomniane groby niż mieszkania ludzi, dziewczynka dostrzega, że oprócz niej jest ktoś jeszcze w tym skażonym śmiercią mieście. W szczelinie między budynkami, sprawiającej wrażenie bramy do innego świata, dziewczynka dostrzega, tajemniczą postać o cienkich nogach, rękach i okrągłej głowie. To automat. Ale skrywający ludzkie serce. Dziewczynka i tajemnicza istota, o której nie wiadomo nic, ponadto, że jest Inna od człowieka (ale w jakimś sensie zarazem mu bliska) zaprzyjaźniają się. Maszyna ratuję nawet dziewczynce życie, gdy ta wpada do niewidocznej w zalanej woda ulicy wyrwy. „Przyjaciel” dziewczynki nie jest doskonalszą wersją człowieka. Jest tylko samotna, kruchą istotą. Gdy dziewczynka zbyt gwałtownie pociąga automat za rękę, ten się rozpada.  

poniedziałek, 4 kwietnia 2011

RECENZJE KSIĄŻKI : "STRACH MA SKOŚNE OCZY. AZJATYCKIE KINO GROZY"



A taką zbiorówkę recenzji zrobiłem, żeby było dla wnuków ;)
Żaden z poniższych tekstów - wierzcie lub nie - nie był sponsorowany. Niektóre zostały napisane przez osoby, które znają mnie tylko z okładki książki.


 KINO NR. 10/2011 Przemysław Lebida

Tekst recenzji publikuję za zgodą Redakcji KINA oraz autora


Azjatycka wędrówka w mrok

 Często mówi się, że lubimy się bać, choć zapewne wszyscy mamy uzasadnione wątpliwości wobec racjonalności tej tezy, wszak strach nie kojarzy się z emocją przyjemną ani specjalnie pożądaną. Nawet zdania na temat chęci jego odczuwania są podzielone. Jedni upatrują w tym zupełnie zwyczajną potrzebę podniesienia poziomu adrenaliny, inni wskazują, że pragniemy przeżywać lęk, aby tym wyraźniej poczuć ulgę, gdy jego źródło minie.

Poprzez proces projekcji-identyfikacji ta potrzeba również w kinie, gdzie zagrożenie spotykające bohatera odbieramy tak, jakby dotykało nas samych.  O irracjonalnej sile tej emocji, działającej uzależniająco, świadczy duża popularność horroru nie tylko w jego filmowej, lecz także literackiej i ludycznej postaci. Spostrzeżenie to wydaje się niezmienne od wieków i niezależne od szerokości geograficznej: zarówno w Polsce, USA, jak i Japonii.